Ma za sobą wiele wypraw pieszych, przede wszystkim samotnych, przez trudno dostępne tereny górskie Europy i Azji. Od wyprawy Łukiem Karpat w 2004 roku, która była przełomowa, przeszedł podczas zorganizowanych przedsięwzięć ponad 20 000 km. Całkiem niedawno zakończył projekt pt. „Zimowe Przejście Górami Polski”,
czyli niemal 1100 km pieszo ze Świeradowa-Zdroju do Wołosatego, które pokonał dokładnie w 48 dni i 16 godzin. Bez namiotu, bez termosu, z kilkunastokilogramowym plecakiem pokonywał nawet 50 km dziennie w trakcie intensywnej zimy. Łukasz Supergan, bo o nim mowa, w wywiadzie opowiada o swoich doświadczeniach, motywacjach i celach. I o tym, co fajnego jest w chodzeniu oraz jak ocenia oznakowanie szlaków w naszym kraju.
Czy stary, w sensie doświadczony wędrowiec-podróżnik to najlepszy wędrowiec?
ŁS: W tym pytaniu wyczuwam nawiązanie do powiedzenia, że najlepszym alpinistą jest stary alpinista. W przypadku wędrowania nie ma to takiego znaczenia, ponieważ ryzyko wypadku jest zdecydowanie mniejsze. Na szlakach spotykamy ludzi w każdym wieku, znaczenie ma więc raczej „wiek mentalny”, a więc to, ile mamy w sobie energii wewnętrznej i motywacji do podjęcia działania, nowego wyzwania.
Mówisz, że „wyprawa to wyzwanie rzucone sobie i sposób doświadczenia świata.” Piękne jest to, jak dawkujesz sobie te wyzwania i doświadczenia. Czym przede wszystkim kierujesz się dobierając kolejne miejsca i cel podróży? Czy zawsze głównie chodziło o przekraczanie własnych granic, a może dokonanie czegoś niezwykłego
i zapisanie się w historii?
ŁS: Z biegiem lat zauważyłem, że cele moich wypraw dobieram bardzo intuicyjnie i może się wydawać, że nie mają one wspólnego mianownika. Dopiero po pewnym czasie zauważyłem że podświadomie wybieram te miejsca, które są puste i oferują samotność. To właśnie samotność i pustka są wspólnym mianownikiem np. wnętrza Islandii albo pustyni Bliskiego Wschodu. Nawet jeżeli w mojej drodze lubię czasem spotykać ludzi – a lubię, ponieważ to oni umożliwiają nam zrozumienie nowych miejsc i kultur – dużą część moich wypraw wolę spędzać sam. Oczywiście w wędrowaniu po pustkowiu jest dodatkowy element wyzwania, który także lubię nawet jeżeli przemieszczanie się w upale albo na mrozie jest trudniejsze.
W tym sensie niektóre podróże bywają opcją do sprawdzenia samego siebie. Nie szukam jednak ryzyka dla samego ryzyka, interesuje mnie raczej to co przynosi taka podróż. A bardzo często jest to zrozumienie samego siebie i lekcja na temat swoich mocnych i słabych stron.
No właśnie – zwykle wędrujesz samotnie, ale nie oznacza to, że czujesz się samotny czy źle. To Twój świadomy wybór. Cenisz sobie niezależność i możliwość polegania na sobie. Wielu podróżników ma swoje sposoby na ciszę, przetrwanie długich godzin
w samotności. Niektórzy mówią do siebie, słuchają muzyki czy podcastów,
liczą w nieskończoność, albo modlą się. Sam gdy np. biegam czasem moje myśli się kotłują, rozważam stare rzeczy, to czym żyję i nieraz wracam mądrzejszy, albo wręcz olśniony czy przemieniony. O czym myślisz, gdy idziesz? Jak podnosisz się na duchu? Czy też wracasz z każdej wyprawy mądrzejszy lub wręcz olśniony?
ŁS: Zdarzały mi się wyprawy, w których miałem okazję przemyśleć mnóstwo rzeczy na nowo, wracać do przeszłości, zastanawiać się nad starymi sprawami. Teraz chyba zdarza się to rzadziej, ale nadal lubię wędrować w ciszy i poświęcać sporo czasu obserwacji otoczenia lub takiemu wewnętrznemu dialogowi. Cały czas wyprawy przynoszą także nowe refleksje i jeśli nie olśnienie to przynajmniej wgląd w jakieś nowy sprawy, czasem nowe plany albo pomysły na przyszłość. Natomiast nie zdarza mi się nigdy słuchać muzyki ani wędrować ze słuchawkami w uszach – zawsze jestem czujny na dźwięki otoczenia.
Kiedyś w jednym wywiadzie z wędrownymi podróżnikami urzekło mnie to, jak duże znaczenie ma dla nich i to, że idą o własnych siłach i pieszo. Może było to wyniesione na taki poziom dlatego, że ich wędrówka odbywała się przez teren Ameryki, gdzie jak wiadomo, ruch i komunikacja są zdominowane przez samochody. Co fajnego jest
w chodzeniu?
ŁS: Przede wszystkim w podróży pieszo pokonujemy małe odległości, lecz przeżywamy każdy fragment dużo bardziej intensywnie. Trafiamy też do miejsc, których inaczej prawdopodobnie nie dalibyśmy rady zobaczyć. W moich wędrówkach po Polsce oznaczało to wizyty w małych miejscowościach i odkrywanie turystycznych „białych plam”. Wędrówka to także moment na refleksje o samym sobie, możliwość wejrzenia do wnętrza, a w chwili trudności to także sprawdzenie samego siebie jak reaguję w razie zagrożenia, wysiłku,
w trudnym terenie i gdy sprawy idą nie po mojej myśli. W tym sensie podróż pieszo pozwala lepiej poznać również samego siebie.
Bez dwóch zdań, wiele z Twoich wypraw wiązało się z ogromnym wysiłkiem i było wyzwaniem dla organizmu. Nierzadko wiązały się one też z pewnym ryzykiem,
choć wiem już, że wędrówka górami Polski nie była dla Ciebie arcytrudnym wyzwaniem tak pod względem fizycznym jak i pod względem panujących warunków.
Czy kiedykolwiek otarłeś się o granice życia i śmierci? Możesz przywołać najbardziej niebezpieczną sytuację i opisać jak z tego wyszedłeś?
ŁS: Były takie sytuacje. Najbardziej w głowie utkwiła mi przygoda jaką przeżyłem w górach zachodniego Iranu. Stara Sowiecka mapa wskazywała w tym miejscu ścieżkę, ja jednak natrafiłem na ogromne, 800-metrowe urwisko. Zamiast wyminąć je, chociaż wymagało to całego dnia lub więcej, zacząłem nim schodzić, pokonując wysokie progi skalne z których każdy oznaczał wspinaczkę bez asekuracji, ale w trudniejszym wariancie ponieważ prowadzącą w dół. Każdy krok w takim miejscu był na wagę życia, a każdy błąd, obsunięcie stopy lub wypadnięcie dłoni ze szczeliny skalnej, w której była zaklinowana, skończyłoby się śmiercią. Co ciekawe nie poddałem się panice, było to ponad 8 godzin permanentnego skupienia, wyszukiwania drogi i kluczenia w ogromnej ścianie. Ostatecznie znalazłem się na dnie doliny kompletnie wyczerpany. Do dzisiaj mam jednak świadomość że mogłem stamtąd łatwo nie wrócić.
fot. Michał Grzywacz
Faktycznie, ta historia mrozi krew w żyłach. Dobrze, że wszystko skończyło się jak się skończyło. Powiedz, podczas wyprawy górami Polski miałeś HAMMERA Explorer PRO. Jak się sprawdził i za co go doceniasz?
ŁS: W trudnych warunkach zimowych sprawdził się bardzo dobrze. Moja wędrówka oznaczała, że prawie cały czas przebywał na mrozie i wielokrotnie w środowisku bardzo wilgotnym. Regularnie lądował w topniejącej brei albo musiał przyjąć na siebie śnieg albo deszcz. Nie rzucałem go umyślnie, ale przyznam, że przeżył także kilka upadków na kamienie czy beton.
Zapewniał mi przede wszystkim łączność, ale bardzo doceniłem dużą pamięć, gdyż używałem sporej ilości aplikacji pogodowych, zdjęciowych, nawigacyjnych. W aplikacjach do nawigacji miałem sporo megabajtów wgranych map, dzięki którym byłem kompletnie niezależny od internetu. Owszem, polegałem na mapach papierowych, ale do planowania wędrówki i wyszukiwania schronień na szlaku telefon był bardzo potrzebny. Bardzo istotna była duża pamięć, dzięki której zgrywałem zdjęcia z aparatu i kamery sportowej do wysyłki. Moim zdaniem Explorer to bardzo fajna maszyna w trudny teren. Nie bez znaczenia jest też pojemna bateria, na której mogę operować 2-3 dni.
W czasie wędrówki maksymalnie otwierasz się na otoczenie i przyrodę. Wydaje mi się nawet, że stajesz się jej naturalnym elementem i wtapiasz się w nią. Masz bogatą wiedzę na temat zachodzących zmian w środowisku i wpływie przemysłu na jakość otoczenia. Zabierasz głos w ważnych tematach wykazując ogromną dojrzałość
i odpowiedzialność. Jak poszanowanie dla przyrody, wysoka świadomość zmian, przejawiają się i wpływają na Twoje podróże oraz życie codzienne?
ŁS: Ochrona środowiska to mój zawód, ale i pasja. W górach wykształcenie przyrodnicze przydaje mi się często gdy wchodzę w rolę przewodnika i mam okazję opowiadać moim uczestniczkom o procesach kształtujących górę i ich przyrodę. Z drugiej jednak strony pozwala na wgląd w to, jak kształtujemy środowisko górskie i jak często nasze inwestycje lub zagospodarowanie terenów górskich oddziałują na to miejsce. Od drobnych detali, jak tworzenie sieci dróg leśnych, poprzez rozproszoną zabudowę aż do dużych inwestycji
– w wielu regionach górskich dostrzegam ryzyko tego, że dzika przyroda ma dla siebie coraz mniej miejsca, a to oznacza także zanik różnorodności gatunków i coraz mniej przestrzeni np. dla dużych drapieżników. W moich artykułach staram się poruszać tematy np. filozofii „Leave No Trace” (red. nie pozostawiaj śladu – leśna filozofia odpowiedzialnej turystyki). Sądzę że chodząc po górach powinniśmy nie tylko powstrzymać się od zostawiania po sobie śladów, ale także zabierać głos w obronie górskiej przyrody.
fot. Michał Grzywacz
Kiedyś słyszałem taki zwrot, że „są tylko dwie rzeczy niezwyciężone na świecie – Armia Czerwona i polski turysta”. Czy Twoim zdaniem, polski turysta faktycznie generalnie różni się mocno od turystów innych narodowości? Może mamy w sobie właśnie coś takiego po trochę z „autostopowicza”, korzystającego z okazji i brnącego dalej mimo wszelkich przeszkód?
ŁS: Czasem mam wrażenie, że tak i odpowiedź dlaczego jest dość oczywista – wciąż jesteśmy krajem na dorobku i moje pokolenie było pierwszym które mogło zobaczyć szeroki świat. Nasze podróże były często budżetowe, a ścieżki prowadziły w rejony nie wymagające dużych finansów. To chyba przełożyło się na zaradność polskich podróżników, za którą idzie upór
i umiejętność dostosowywania się do lokalnych realiów.
Niektórzy mogliby pomyśleć – ten to ma szczęście. Wychodzi połazić po górach na
7 tygodni, nie musi o nic się martwić. Jaka jest druga strona medalu Twoich wypraw
i z jakimi wyrzeczeniami się wiążą?
ŁS: Nie ma tutaj takich wyrzeczeń, które uznałbym za bolesne lub ponad siły.
Można powiedzieć, że wybrałem swoją drogę i mam poczucie, że jest najlepszą z możliwych.
Takie wyprawy dają bardzo dużo wolności, dużo satysfakcji i pozwalają doświadczać rzeczy niespotykanych w tzw. codziennym życiu. Taki tryb życia wymaga jednak elastyczności, co oznaczało na przykład, że 8 miesięcy minionego roku spędziłem nad dwiema książkami oraz na szkoleniach, czas spędzony w górach muszę więc potem „nadrabiać”. Taki tryb życia to również niepewność, gdyż sam sobie jestem sterem żeglarzem i okrętem. Do tego jednak również się przyzwyczaiłem. Podróże nauczyły mnie samodzielności w planowaniu, elastyczności, ale także tego, że z prawie każdej sytuacji jest jakieś wyjście, które możemy wybrać. Podróże oznaczają też że nie posiadam jednego etatu, ale zajmuje się kilkoma rzeczami: pisaniem, szkoleniami, wystąpieniami publicznymi i przewodnictwem. Wszystko to jest jednak związane z górami i sprawia mi frajdę, dlatego kompletnie nie żałuję taki drogi życiowej.
Śledziłem Twoją wędrówkę i czytałem kilka wywiadów o przejściu gór Polski.
Mam wrażenie, że miałeś wszystko zaplanowane z zegarmistrzowską precyzją. Twoja przebyta trasa właściwie niewiele zmieniła się od tej zaplanowanej. Do tego najwięcej noclegów odbyłeś w różnego rodzaju schronach, szałasach, wiatach. Gdybyś mógł się pokusić o ocenę tego jak polskie góry i szlaki są przystosowane do takich wypraw, jaka byłaby to ocena? Szlaki były dobrze oznakowane? Może wiat i schronów mogłoby być więcej.
ŁS: Co do oznakowania, moim zdaniem było bardzo dobre, nawet jeśli na wielu krótkich fragmentach mogłem na nie narzekać. W porównaniu z górami np. Kaukazu czy Azji Centralnej, które nie posiadają żadnych oznaczeń, nasze szlaki są bardzo dobrze przygotowane. Co ciekawe spotkałem wiele miejsc w Europie Zachodniej, które nie dorównywały Polsce.
Planowanie podczas tej wędrówki było rzeczywiście dość szczegółowe, ale idąc przez polskie góry nie spodziewałem się wielu niespodzianek. Kilka razy nieznacznie zmieniłem moją trasę, natomiast jej pierwotny wybór, podyktowany ciekawością – bardzo często mógł ulec zmianie.
Chciałem po prostu zobaczyć nowe odcinki szlaków lub po raz pierwszy przejść jakiś masyw górski zimą – ten plan pozostał aktualny aż do końca. Rzeczywiście znaczna część noclegów przytrafiła mi się w terenie, gdzie miałem upatrzone miejsca noclegowe. Część upatrzona była dużo wcześniej, część na krótko przed. Rzeczywiście chciałbym, aby było ich trochę więcej. Przy odrobinie kreatywności nasze główne szlaki – Beskidzki lub Sudecki – można jednak przejść kompletnie bez namiotu, posiłkując się wyłącznie takimi schronami.
W pamięci mojego HAMMERA niosłem mapę całych polskich gór, z zaznaczonymi wiatami jako potencjalnymi miejscami noclegu. Muszę przyznać, że oddał mi kolosalną przysługę.
W momencie gdy rozmawiamy miałeś być za kołem podbiegunowym i podejmować wędrówkę w północnej Szwecji na szlaku Kungsleden (Szlak Królewski).
Jednak obostrzenia związane z koronawirusem przeszkodziły w wyjeździe. Co więc dalej?
ŁS: Pogoda w północnej Szwecji nie sprzyja na tę chwilę wędrówkom, choć za moment ma pojawić się ochłodzenie. Ważniejsze było jednak to, że lockdown uniemożliwiał wyjazd koledze i mi, komplikując bardzo logistykę. Alternatywą jest jednak pozostanie w domu, gdzie mam możliwość trenowania oraz nadrobienia zaległości w kwestii filmów i artykułów. Będę miał też okazję lepiej przygotować się do premiery mojej najbliższej książki w maju. Żałuję, ale nie rozpaczam i mam nadzieję, że lato spędzę już zgodnie z planem w Kirgistanie.
Natomiast najbliższe dni to premiera książki, przewodnika po polskich szlakach długodystansowych. Pisałem go kilka miesięcy, choć faktycznie materiały do niego zbierałem 4 lata. W maju ujrzy on światło dzienne i będzie, mam nadzieję, inspiracją dla polskich turystów do sięgnięcia po podobną przygodę także na naszym „poletku”.
Na koniec powiedz proszę, może jest ktoś kto sanowi dla Ciebie inspirację? Może masz idola jeżeli chodzi o wyprawy czy wędrówki?
To bardzo ciekawa kwestia! Mam takie osoby, ale nie są one wędrowcami i nie pokonują szlaków długodystansowych. To himalaiści. Pierwszą z nich jest Amerykanin Steve House, praktykujący styl alpejski i wspinaczki na lekko w najwyższych górach świata, zdobywca złotego czekana w 2005 roku, za bardzo śmiałe wejście na Nanga Parbat. Drugą jest Wojciech Kurtyka, polski himalaista, prekursor stylu alpejskiego w Himalajach i Karakorum. Obydwaj są dla mnie inspiracją w kwestii minimalizmu i polegania nie na sprzęcie, ale na swoich umiejętnościach, również na najwyższych szczytach. Z ich filozofii staram się czerpać podczas moich wędrówek i wyjść górskich, oraz w trakcie aktualnych przygotowań do wyjazdu w góry wysokie.
Polecamy śledzić Łukasza w mediach:
Strona www
Facebook
Rozmawiał i opracował Mateusz Byś